Kiedy w naszym kraju większość wyśmiewa się z “januszowych” tatuaży, powstają kolejne miejsca w sieci jak np. grupa Najgorsze Tatuaże Świata, na której użytkownicy wrzucają naprawdę koszmarne dziary, Helena Frenandes postanowiła zrobić biznes na… swoim braku talentu. Jej historia brzmi wręcz niewiarygodnie.
Brazylijka swoją karierę zaczynała dość typowo, wykonując tatuaże w domu. Klientami byli jej najbliżsi znajomi. Utrata pracy w charakterze sprzątaczki w pracowni tatuażu zmusiła ją do pobierania początkowo niskich opłat, za każdą wykonaną pracę. Z czasem dostrzegła w swojej pasji źródło dochodu. Klientów przybywało.
Wszystkie prace jakie umieszcza chociażby na swoim profilu na Instagramie czy Facebook, wyglądają jakby pochodziły od kilkuletniego dziecka. Na wczesnym etapie rozwoju, które dopiero uczy się trzymać w rękach pisaki i obce są mu proste linie. – “Chciałabym umieć rysować, ale nie potrafię. To co robię jest zabawne. Za każdym razem jak patrzę na swoje prace to się uśmiecham. Ja naprawdę się staram!” – wyznaje artystka.
Pomimo braku talentu, studio tatuażu “Malfeitona” ma szansę szybko stać się najbardziej popularnym salonem w Salwadorze. Urocza artystka pracuje w nim z innymi siedmioma kobietami.
Helena swój styl określa jako “tatuagens peba“. Tłumacząc na język polski brzmi to mniej więcej… badziewne tatuaże. Klientów przyciąga chyba niezwykła prostota, która gości w każdej pracy Brazylijki. Wiele wskazuje na to, że już niedługo na sesję u Fernandes będzie trzeba zapisywać się z dużym wyprzedzeniem. Na pewno do sukcesu przyczyniają się światowe media, które za każdym razem próbują rozwiązać zagadkę popularności badziewnych tatuaży Heleny.
Zastanawiacie się ile ludzie płacą za te tandetne tatuaże? Minimalna cena za jeden tatuaż to 100 dolarów. Jestem ciekaw, ilu z Was zapłaciło by taką cenę za jedną z jej prac. W tej brzydocie na pewno jest jakaś siła, jednak nie zdecydowałbym się nosić jakikolwiek jej rysunek na swoim ciele.
Zdjęcia: facebook.com